Po drugie nikt nie namawia do żadnych zakupów, nikt nie pyta, w końcu dobre maniery. Po trzecie, wreszcie!! tutaj jest czysto, schludnie i pomimo tandety w sklepach to jest ona jakaś w "guście". Ponadto, w dzielnicy można zobaczyć świątynię hinduistyczną Sri Mariamman Temple (chyba nie warto zaglądać).
Dodatkowo, świątynię buddyjską Buddha Tooth Relic Temple, całkiem spora z muzeum w środku. Zrobiona z przepychem, a figurek buddy jest tam tysiące.
Od Chinatown płynnie przeszliśmy do dzielnicy biznesowej idąc w kierunku Gardens by the Bay.
Była akurat pora obiadowa, a tak więc zobaczyliśmy co to tak naprawdę znaczy Mordor, cały Singapur to jeden wielki Mordor, a Domaniewska w Warszawie może się umywać. Tutaj wszystko jest fantastycznie zorganizowane. Samochodami jeżdżą chyba tylko prezesi i taksówkarze. W sumie nie dziwi nas to, bo w Singapurze trzeba płacić jakieś 10000 dolarów za licencję jazdy na 10 lat. Do tego za każdy kilometr płaci się podatki (w silniku zamontowany jest licznik kilometrów). Poza tym samochody, które mają ponad 10 lat płacą większe podatki. I tym sposobem nie mamy w Singapurze w ogóle żadnych korków pomimo kilku milionów ludzi. A na ulicach same Mercedesy, Porshe i co tam sobie można wyobrazić.
Gardens by the Bay, trzeci punkt, który trzeba zobaczyć będąc w Singapurze. Przeogromny park nad zatoką w centrum miasta. Mnóstwo zieleni i cennych pomysłów architektonicznych, które zresztą jak czytaliśmy były często nagradzane. Dzisiaj zdążyliśmy tylko zwiedzić dwie Flower Dome i Cloud Forest. W pierwszym można zobaczyć rośliny z całego świata, a wszystko w klimatyzowanych, przeszklonej kopule.
W drugim głównie wodospady i chmury sztucznie wytworzone. Nigdy czegoś takiego nie widzieliśmy. Robi wrażenie, i jest warte 28 dolarów za wstęp. Zresztą zobaczcie zdjęcia:
W drugim głównie wodospady i chmury sztucznie wytworzone. Nigdy czegoś takiego nie widzieliśmy. Robi wrażenie, i jest warte 28 dolarów za wstęp. Zresztą zobaczcie zdjęcia: